Co się zmieniło na porodówkach w ciągu kilkudziesięciu lat? Czy warunki, w jakich rodziły nasze babcie i mamy, bardzo się zmieniły? Jak kiedyś przebiegał poród?
Jak rodziły nasze mamy i babcie
Ciężarne w latach 40., 50. i 60. XX wieku rodziły w domach, przy wsparciu najbliższych kobiet. Następne dziesięciolecia przyniosły medykalizację porodu, zaczęto wprowadzać szereg interwencji chirurgicznych i porody domowe stały się coraz rzadsze. Obecnie, mimo że znaczna większość ciężarnych wybiera szpital jako miejsce, w którym dziecko przychodzi na świat, to w ostatnich latach porody domowe znów wracają do łask.
Porody babci
Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat temu niewiele kobiet rodziło w szpitalach. W latach 40. i 50. w szpitalu zwykle mogły rodzić tylko kobiety bardzo zamożne, w jakiś sposób powiązane ze szpitalem, np. pracujące w nim albo mające w rodzinie lekarza. Dla większości kobiet poród był wydarzeniem domowym, w którym uczestniczyła akuszerka oraz kuzynki, siostry i inne kobiety bliskie rodzącej. Nie stosowano znieczulenia zewnątrzoponowego, syntetycznej oksytocyny czy prostaglandyn w globulkach dla szybszego rozwierania się szyjki macicy. Poród kleszczowy czy z użyciem vacuum odbywał się bardzo rzadko - dopiero w latach 50. ubiegłego wieku zaczęto na niektórych porodówkach korzystać z próżnociągu.
Zobacz też: Cesarskie cięcie – planowanie, jak się przygotować, przebieg
Skurcze nazywano bólami, a na czas parcia kobieta raczej nie kładła się, tylko rodziła, kucając lub klęcząc, czyli przyjmowała pozycje pionowe, podczas których wspierała ją także grawitacja, przyspieszając schodzenie dziecka w dół kanału rodnego.
W zależności od statusu społecznego kobieta po porodzie mogła spędzić czas w domu, odpoczywając, nabierając sił (o ile było ją na to stać), bo wkrótce po wydaniu dziecka na świat musiała zakasać rękawy i wracać do robót gospodarskich i polowych.
W latach 50. XX wieku powstało w Polsce wiele izb porodowych, czyli lokalnych punktów, w których kobiety rodziły z asystą położnych. Jednak z czasem wszystkie te miejsca zostały zlikwidowane.
Porody mamy
W latach 60., 70. i 80. dominowały porody na oddziałach szpitalnych. O ile ciężarna nie została zaskoczona nagłym i szybkim porodem, musiała jechać rodzić do szpitala. Kobiety po prostu nie miały żadnego wyboru, panował wówczas pogląd, że jedynym bezpiecznym miejscem, w którym dziecko może przyjść na świat, jest blok porodowy w szpitalu. Stąd też absolutny zakaz odwiedzin na oddziałach położniczych - ojcowie mogli zobaczyć dzieci przez okno lub wcale.
Do wielu szpitali nie wolno było nic zanosić, gdyż obawiano się zakażeń, rodzice jednak potrafili te zakazy omijać - mężowie często podawali swoim żonom paczki żywnościowe oraz wszelkie potrzebne akcesoria poporodowe… na sznurku przez okno.
Postępująca medykalizacja porodu wiązała się ze znacznym skróceniem optymalnego, zdaniem ówczesnych lekarzy, czasu, w jakim dziecko winno przyjść na świat. W latach 70. "dozwolony" czas porodu został skrócony do dwunastu godzin (we wcześniejszych dekadach wynosił odpowiednio: lata 50. - 3 doby, lata 60. - doba). Dziesięć lat wcześniej wymyślono w Irlandii AML, czyli koncepcję aktywnego prowadzenia porodu (z ang. Active Management of Labor). Głównym celem AML było zmniejszenie liczby przedłużających się porodów, w efekcie coraz częściej porody indukowano, co z kolei zwiększyło odsetek cesarskich cięć, powszechniejsze stało się też stosowanie kleszczy i vacuum. W niektórych krajach (np. w Wielkiej Brytanii) wprowadzono zakaz rodzenia dzieci poza szpitalem.
Sprawdź jak przebiegają i ile trwają kolejne fazy porodu!
Ówcześni lekarze i położne byli tak pewni swojej wiedzy i postępującego rozwoju medycyny, że metody pracy z lat 40. czy 50. uważali za przestarzałe. Wiele akuszerek czy położnych towarzyszących w porodach domowych odsunięto od bloków porodowych, ponieważ ich sposób przyjmowania (a nie odbierania!) porodu uznawano za nieprawidłowy. Ów trend kontrolowania całego procesu porodowego miał swój oddźwięk także po porodzie, kiedy noworodki zabierano od mamy i przenoszono na oddział noworodkowy. Stamtąd przywożono je tylko na karmienie. Wiele kobiet, nie przystawiwszy maluszka do piersi zaraz po porodzie, miało problemy z utrzymaniem lub rozbudzeniem laktacji. Dzieci karmiono co trzy godziny i nie liczono się z faktem, że niektóre maluszki głodnieją szybciej, inne później.
Często zdarzały się również sytuacje, gdy noworodki były "wyciskane" z brzuchów kobiet, co miało przyspieszyć poród. Wiele matek doświadczyło też niehumanitarnego zabiegu łyżeczkowania macicy bez znieczulenia. Macicę oczyszcza się, jeśli zostaną w niej resztki łożyska, niestety, jest to niezwykle bolesne, dużo kobiet mdlało podczas tego zabiegu, właśnie z bólu. Obecnie znieczulenie przed łyżeczkowaniem jest obowiązkowe.
Walka o poród domowy
Znalazła się jednak położna, która miała odwagę walczyć o porody domowe. Irena Chołuj trzydzieści lat temu broniła praw kobiet do porodów domowych, wierząc, że są one dobre zarówno dla matki, dziecka, jak i całej rodziny. Chołuj jest jedną z pierwszych położnych, które udowodniły, że można bezpiecznie, bez poczucia strachu rodzić we własnym domu.
Komentarze i opinie (0)